Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/482

Ta strona została skorygowana.
—   426   —

— Skąd je wziął?
— Nie wiem. Dał mi paczkę i poszedł zaraz do domu w ogrodzie, gdzie zamknął się w swojej izbie. Nie chce otworzyć nikomu.
— Zobaczymy, czy nie zrobi dla mnie wyjątku.
We drzwiach domu ogrodowego stał Halef. Zbliżył się do mnie i powiedział półgłosem.
— Zihdi, co się stało? Omar Ben Sadek przyszedł do domu pokrwawiony. Teraz ranę sobie obmywa.
— Spotkał Abrahima Mamura i strącił go z wieży.
— Maszallah! Czy to prawda?
— Tak przypuszczam, ale zdaje mi się, że nie mijam się z prawdą. Oczywiście tylko nam wolno wiedzieć o tem. Milcz więc!
Podszedłem ku drzwiom Omara, zapukałem i powiedziałem, kto jestem. Otworzył zaraz i wpuścił także Halefa. Bez żadnego dopytywania się z naszej strony opowiedział sam wypadki, które dopiero co zaszły.
Przyszedł z lekarzem, którego odprowadził, a następnie z posługaczami, którzy mieli zabrać golarza, do domu Kolettisa i zastał tam Abrahima Mamura i Aleksandra Kolettisa pogrążonych w przyciszonej rozmowie. Nie znał żadnego z nich, ale kilka luźnych słów ich rozmowy zwróciło jego uwagę. Wstał i wyszedł z tego pokoju, wrócił jednak przez sień do pustej izby przyległej, skąd słyszał całą rozmowę, ponieważ rozmawiającym wydawało się, że nikt na nich nie zważa i mówili głośniej. Mówili o klejnotach z Damaszku, które mieli zabrać z wieży, gdzie jeden ze strażników należał do ludzi Abrahima. Omar znał sprawę kradzieży w Damaszku, bo opowiadał mu o niej Halef i sądził, że znalazł Abrahima Mamura. Dalszy ciąg ich rozmowy przekonał go, że to przypuszczenie było słuszne, gdyż Abrahim wspomniał także o swej wczorajszej ucieczce przez Złoty Róg.
Sadek wrócił teraz do izby i postanowił pójść za nimi do wieży. Udało mu się dlatego tak niepostrzeżenie ich podsłuchać, że gospodyni zajęta była na podwórzu. Skoro tylko wyszli, pośpieszył za nimi. Długi