— Więc weź mnie do niewoli, jeśli potrafisz! — zawołałem, puszczając go oboma rękami i odstępując od niego.
To wydało mu się widocznie słabością z mojej strony, gdyż wydał okrzyk tryumfu i podniósł rękę do pchnięcia. Na to właśnie czekałem. Wpakowałem mu pięść tak gwałtownie pod obnażoną pachę, że nogi jego straciły natychmiast podstawę. Ciało, opisawszy w powietrzu łuk, runęło o sześć kroków na ziemię, a zanim on zdołał się podnieść, grzmotnąłem go pięścią w skroń tak silnie, że już się nie ruszył.
— Na koń i za mną! — krzyknąłem.
Jednem spojrzeniem objąłem całą scenę. Około dwudziestu Bebbehów zdołało wpaść do środka, a Bejaci walczyli z nimi. Master Lindsay miał dwu przeciwko sobie i pozbył się właśnie jednego uderzeniem kolby. Obaj Haddedihnowie stali oparci o skałę i nie przypuszczali do siebie nikogo, a mały Halef klęczał na powalonym nieprzyjacielu i obrabiał go głownią pistoletu.
— Zihdi, nie uciekać! Damy sobie z nimi radę — odpowiedział dzielny hadżi na mój okrzyk.