Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/492

Ta strona została skorygowana.
—   436   —

Sięgnął do sakiewki i wydobył coś, czego nie mogłem rozpoznać, ale po położeniu palców zauważyłem, że nie było tego wiele. Żyd podziękował i chciał się już oddalić, ale go zatrzymałem:
— Stój, Baruchu Szebet Ben Baruch Chereb! Pokaż, ile dostałeś! Ten effendi wybaczy mej ciekawości, gdyż chcę się tylko przekonać po to, aby mu podziękować razem z tobą.
Były to dwie złotówki, jedna na pięćdziesiąt piastrów, druga na dwadzieścia pięć, razem więc siedmdziesiąt pięć piastrów, czyli około ośmnastu koron. To było gorzej, niż skąpo, to było brudne. Trzeba sobie wyobrazić, że ten miralaj, zanim wczoraj pozwolił żołnierzom na plądrowanie, zabrał dla siebie wszelkie pieniądze, jakie tylko znalazł w tym domu i przeszukał kieszenie zabitych. Nie zauważyłem tego wprawdzie, ale znałem dostatecznie sposób postępowania tych panów w takich wypadkach.
Dlatego zapytałem go teraz:
— Czy odzyskałeś swoje trzy tysiące piastrów, effendi?
— Tak.
— A temu człowiekowi, któremu je wraz z życiem zawdzięczasz, dajesz siedmdziesiąt pięć piastrów za jego spalone mienie? Daruj mu tysiąc, to rozejdziemy się jako dobrzy przyjaciele, a w „Bassiret“ nie będzie twego imienia!
— Tysiąc, emirze? Co tobie? To Żyd?
— Jak chcesz! Baruchu, oddaj mu tych siedmdziesiąt pięć piastrów! Pójdziemy potem do kadiego, ty jako oskarżyciel, a ja jako świadek. Kto spalił twoje mienie, ten musi ci za nie zapłacić, choćby nawet dowodził pułkiem i był moim gościem. Postaram się, by poseł mojego władcy zapytał Portę, czy sułtan pozwala swym oficerom palić ulice Stambułu!
Podniosłem się i dałem znak do rozstania. Równocześnie powstali i obadwaj goście, a Żyd zbliżył się do