Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/494

Ta strona została skorygowana.
—   438   —

pokazać w Londynie. Na odchodnem odprowadziłem go aż do domu. Tam odkorkował on jeszcze flaszką wina i zapewnił mię, że mnie kocha, jak brata.
— Jestem z was zupełnie zadowolony — powiedział. — Tylko jedno mnie złości.
— Cóż takiego?
— Pozwoliłem, żeście mnie za sobą wszędzie wlekli, i nie znalazłem przez to ani jednego fowling-bulla. Przykra historya! Yes!

— Sądzę, że znajdą się także w Anglii, których nie trzeba wykopywać. Biega tam pewnie dość Johnów Fowling-Bullów!
— To się ma do mnie odnosić?
— Wcale tak nie myślę, sir!
— Czy rozważyliście sobie rzecz z koniem?
— Tak, nie sprzedam go.
— To zatrzymajcie go sobie. Ale musicie przecież przyjechać kiedyś do Anglii. Za dwa miesiące będę w domu. A teraz jeszcze jedno! Byliście moim przewodnikiem, a nie zapłaciłem wam jeszcze należytości. Proszę zatem!
Podsunął mi mały portfel.
— Nie róbcie głupich żartów, sir! — rzekłem, odsuwając go. Jeździłem z wami jako przyjaciel i towarzysz, a nie jako wasz sługa, któremu chcecie płacić.
— Ależ, master, ja myślę, że....
— Myślcie, co chcecie, tylko nie o tem, że przyjmę od was pieniądze — przerwałem mu. — Bądźcie zdrowi!
— Czy weźmiecie zaraz ten portfel?
— Adieu, farewell, sir!
Uścisnąłem go prędko i pośpieszyłem ku drzwiom, nie zważając na rozlegające się za mną wołania.
Pożegnanie z Maflejem i Senicą, które odbyło się