Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/504

Ta strona została skorygowana.
—   442   —

weń w sercu. On mieszka w miastach i patrzy na hammadę, on czuwa ponad wodami i szemrze w mrokach puszczy odwiecznej, on tworzy we wnętrzu ziemi i wysoko w powietrzu, on rządzi świetlnym robaczkiem i błyszczącemi słońcami, oko jego połyskuje w dnie radości i świeci w kropli, którą cierpienie sączy na policzek. Byłem w miastach, gdzie mieszkają miliony i na pustyni zdala od wszelkich mieszkań, ale nigdzie nie bałem się samotności, bo wiedziałem, że trzyma mnie ręka Boża.
— Effendi, jesteś chrześcijaninem, ale człowiekiem pobożnym. Jesteś godzien być muzułmaninem, dlatego czczę ciebie, jak gdyby nauka proroka była twą wiarą. Isla powiedział mi, że przybywacie, by mnie uchronić od wielkiej straty. Mów ty za nich!
— Czy nie objaśnił ci niczego bliżej?
— Nie, gdyż musiałem śpieszyć na powitanie was.
— Powiedz mi zatem, czy w domu twoim mieszka od pewnego czasu jak i obcy.
— Mieszka tu obcy, człowiek pobożny z Konieh, którego jednak niema dziś w Adryanopolu. Pojechał do Hadżi Bergas.
— Z Konieh, a jak się nazywa?
— Abd el Myrrhatta. Odwiedził grób sławnego świętego Myrrhaty, aby spełnić pewien ślub i dlatego nazywa siebie sługą Myrrhatty.
— Czemu on mieszka u ciebie?
— Sam zaprosiłem go, żeby u mnie zamieszkał. Chce on w Brussie założyć wielki bazar i porobi tu znaczne zakupy.
— Czy jest u ciebie jeszcze ktoś obcy?
— Nie.
— Kiedy wraca Abd el Myrrhatta?
— Dzisiaj wieczorem.
— To dziś o tym czasie będzie naszym więźniem!
— Allah kerim, jak to pojmujesz? Ten nabożny muzułmanin jest człowiekiem wedle upodobania Allaha. Dlaczego chcecie go pojmać?
— Bo to oszust i jeszcze coś gorszego. Zauważył,