najpewniejszą postawę i nadać swemu głosowi nacisku. — Nie stoję pod władzą sułtana, ani patryarchy. Jestem z rodu Ormianin, ale zostałem ewangielikiem i zajmuję posadę tłómacza angielskiej ambasady. Jestem w tej chwili poddanym angielskim i zwracam twoją uwagę na odpowiedzialność, jaką przyjmujesz na siebie, jeśli zechcesz mnie, jako poddanego wielkorządcy, obić!
Wielkie rozczarowanie odbiło się na twarzy kadiego. Pragnął przysłużyć się wedle możności tak poważanemu w Adryanopolu Hulamowi, a tymczasem stanęło mu w drodze zeznanie Ormianina.
— Czy możesz tego dowieść? — zapytał.
— Tak.
— Więc udowodnij!
— Zapytaj angielską ambasadę w Stambule!
— Nie ja, lecz ty masz dowód przeprowadzić!
— Nie mogę go przeprowadzić, bo jestem więźniem.
— Więc poślę do Stambułu z zapytaniem, ale tych sto kijów podwoi się, jeśli mię okłamałeś!
— Mówię prawdę. Ale nawet wówczas, gdyby to prawdą nie było, nie wolno ci mnie ani bić, ani wyroku na mnie wydawać. Ty jesteś kadim, a ja domagam się postawienia mnie przed właściwym mewlewit[1].
— Jam jest twój mewlewit!
— Nie prawda. Żądam, żeby mnie sądzili: bilad i kamze mollatari[2]. A gdyby mnie nawet przesłuchiwał kazi[3], to nie może jego przedstawicielem być jeden człowiek, lecz muszą w nim zasiadać: kadi, mufti, naib, ajak naib i basz kiatib!
Przytoczone przez Ormianina urzędy oznaczają po kolei: sędzia, prokurator koronny, jego zastępca, porucznik cywilny i pisarz sądowy.
Teraz zrobił kadi minę istotnie strapioną. Gniew błyskał mu w oczach.
— Człowieku! — zawołał. — Znasz tak dobrze prawa i postępowanie sądowe, a jednak wykroczyłeś