Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/515

Ta strona została skorygowana.
—   453   —

— A gdy nim nie jest?
— To okłamał kadiego, a ten już uczyni ze swej strony wszystko, aby wyrok wypadł jak najostrzej. Zresztą ja nie wierzę ani słowu o tem angielskiem poddaństwie.
— O, to przecież możliwe. Na co wymyślałby takie kłamstwo?
— Najpierw, aby uniknąć bastonady, a następnie, aby zyskać na czasie. Należy kadiemu wytłumaczyć, że musi go pilnować jak najostrzej. Jestem przekonany, że dołoży wszelkich starań, aby zemknąć.
— Effendi, możebyś pomówił z kadim osobiście?
— Wy to uczyńcie; ja nie mam czasu. Na razie śpieszno mi w drogę, o której wam później może opowiem. Zobaczymy się u Hulama.
Obcy, którego uważałem za Ormianina, opuścił teraz także to miejsce. Udałem się za nim, aby się czegoś dowiedzieć. Szedł powoli w zamyśleniu, a ja za nim może przez dziesięć minut. Wtem odwrócił się nagle i poznał mnie. Brałem wybitny udział w całej rozprawie, widział mnie tam i obserwował. Poszedł dalej, ale skręcił zaraz w bardzo wązką boczną uliczkę.
Postanowiłem jednak nie spuszczać go z oka, przyczem nadałem memu chodowi i postawie cechy człowieka, zajętego wyłącznie sobą samym.
Ormianin uszedł już z połowę uliczki, kiedy odwrócił się po raz wtóry. Zdawało się, że mnie dostrzegł ponownie, i to uderzyło go zapewne. Szliśmy tak przez kilka ulic i uliczek, on oglądał się za mną, a ja starałem się nie stracić jego z oka. W zapale pościgu stało mi się wreszcie obojętnem, czy zauważył, że mam go na oku. To że się mnie obawiał, utwierdzało mnie tylko w powziętem przekonaniu, że nie mógłby się pochwalić czystem sumieniem.
Widocznem było, że i on to uznał, bo gdy znowu skręcił w uliczkę, a ja w pół minuty potem wychyliłem się z poza jej rogu, zastałem go stojącego za nim. Spojrzał na mnie pałającym wzrokiem i zapytał: