Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/516

Ta strona została skorygowana.
—   454   —

— Czy może ścigasz mnie?
Stanąłem przed nim, a przyjrzawszy mu się dokładnie, odrzekłem:
— Co ciebie obchodzi moja droga?
— Bardzo wiele! Zdaje się, że ona jest zarazem i moją.
— To byłoby dobrze, bo drogi, któremi ja chodzę, są uczciwe i otwarte.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że moja nie jest taką?
— Nie znam dróg twoich i nic nie mam z tobą wspólnego!
— Spodziewam się — rzekł szyderczo — dlatego zechciej teraz pójść przodem!
— Wszystko mi jedno — odparłem.
Poszedłem dalej, nie oglądając się za nim, ale ucho miałem wyćwiczone na tyle, żeby mu się nie dać oszukać. Słyszałem kroki jego za sobą, poczem one przycichły. Miały być ciche, ale przecież je słyszałem.
Dopiero, kiedy całkiem umilkły, odwróciłem się i przyśpieszyłem kroku. Rzeczywiście! Biegł w dół i skręcił w inną ulicę. Ruszyłem za nim tak, że nie mógł mnie zauważyć i doszedłem w sam czas do najbliższego rogu ulicy, ale chyba po to, aby zobaczyć, że skręcał już znowu w inną.
W kilka chwil oczywiście byłem na tym samym rogu i przekonałem się, że skierował się ku czarszii Alego baszy.
Czarszia znaczy bazar i pochodzi od slawońskiego słowa czarszit, czarować. Ta nazwa ma wskazywać na wrażenie, jakie towary wywierają na widzu.
Umykający myślał zapewne, że stracę ślad jego w ścisku bazarowym, jeżelibym szedł za nim jeszcze. Mnie jednak ten zwrot był na rękę, gdyż ten natłok właśnie pozwalał mi zbliżyć się do niego całkiem, a niepostrzeżenie.
Tak się też stało. Trzymałem się tuż za nim, chociaż on może więcej niż dziesięć razy zmieniał kierunek.