Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/520

Ta strona została skorygowana.
—   458   —

ego uwagi. Odszedłem, ponieważ na razie dość już wiedziałem. Co teraz wypadało czynić, to się dopiero miało okazać. Przedewszystkiem należało się postarać, żeby więzień nie uciekł. Trudno było wprawdzie dowiedzieć się, w jakim stosunku do niego pozostaje ten Manach el Barsza, ale trzeba było spróbować.
Zapamiętałem sobie dokładnie bułgarską karczmę tak, żebym ją i w nocy mógł odnaleźć w razie potrzeby wróciłem do Hulama.
Czekano tam już na mnie oddawna. Wszyscy byli z wyniku rozprawy niezadowoleni, a do tego nie mogli sobie wytłumaczyć mego nagłego zniknięcia.
— Zihdi — rzekł mój Halef Omar — powiadam ci, że się bardzo obawiałem o ciebie.
— Obawiałeś się o mnie? Dlaczego?
— Dlaczego? Pytasz jeszcze? — rzekł całkiem zdziwiony. — To nie wiesz jeszcze dotychczas, że jestem twym przyjacielem i opiekunem?
— Oczywiście, wiem o tem, zacny Halefie.
— Więc jako przyjacielowi, powinieneś mi zawsze powiedzieć, dokąd idziesz, a jako opiekuna, masz mię zawsze zabierać ze sobą.
— Nie byłeś mi potrzebny.
— Niepotrzebny? — rzekł Halef — skubiąc energicznie swoich trzynaście włosków w wąsie. — Potrzebowałeś mnie na Saharze, w Egipcie, nad Tygrysem, u czcicieli dyabła, w Kurdystanie, w ruinach, których nazwa nie wyjdzie mi tak łatwo z pamięci, w Stambule i wszędzie indziej, a tu miałbym ci już być niepotrzebnym? Nie wierzę temu! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że tu tak samo niebezpiecznie, jak na Saharze, albo w Dolinie Stopni, gdzie ujęliśmy nieprzyjaciół?
— Czemu?
— Ponieważ tu, wśród tylu ludzi, niepodobna dostrzec wrogów. A może ci się zdaje, że ja nie wiem, iż oddaliłeś się z powodu jakiegoś nowego nieprzyjaciela?
— Skąd ci to na myśl przychodzi?
— Śledzę wciąż twoje oczy i widzę, co robią.