— Czy odgadłeś to rzeczywiście?
— Tak. Mam pilnować tego Manacha el Barsza.
— Całkiem słusznie!
— To jednak da się wykonać tylko w takim razie, jeżeli sam zamieszkam u Doksatiego.
— Pojedziesz tam, skoro tylko się ściemni. Ja pójdę z tobą, aby ci pokazać dom.
Wtem nadszedł Osko i rzekł:
— I ja będę czuwał, zihdi!
— Ach! Gdzie?
— Przed zindanem[1], w którem się więzień znajduje.
— Czy sądzisz, że to będzie potrzebne?
— Wszystko mi jedno, czy to potrzebne, czy nie. On sprzedał córkę moją jako niewolnicę i sprawił mi bardzo wiele cierpień. Ja mam niezaprzeczone prawo do zemsty nad nim. Jesteś chrześcijanin i powiadasz, że zemsta do Boga należy; zgodziłem się z twoją wolą, oddając Baruda el Amazat w ręce kadiego. Jeżeli on jednak zechce umknąć z więzienia, to muszę sam nad tem czuwać, żeby mnie też nie uszedł. Opuszczam was i doniosę wam natychmiast, skoro tylko będzie się zanosić na coś ważnego.
Po tych słowach odszedł, nie dbając wcale o nasze uwagi.
Halef spakował swoje ruchomości i dosiadł konia. Chciał uchodzić za takiego, który dopiero co przybył do Adryanopola. Odprowadziłem go pieszo w pobliże handżii i zaczekałem, dopóki w bramę nie wjechał. Następnie udałem się do bazaru, aby tam napowrót zmienić ubranie.
Zanim wróciłem do domu Hulama, zrobiło się ciemno. Gospodarz radził pójść do łazienek, gdzie jest także dobra kawa, karaszekler[2] i znakomita aiswas-perwerdezi[3]. Spełniliśmy jego życzenie.
O tureckich łazienkach tyle piszą, że uwagi na ten temat byłyby tu zbyteczne. Chińskie cienie, które poka-