czucie dla rodaka, który tu nagle zachorował i nic po turecku nie umie. Czyż nie było moim obowiązkiem dowiedzieć się czegoś przynajmniej? Zapytałem przeto:
— Z jakiego kraju niemieckiego pochodzi?
— Z Bawaristanu.
A zatem Bawar. Nie pomyślałem nawet o kłamstwie lub oszustwie. Co tu wiedziano o Bawaryi! Możnaby się było założyć, że nazwę tego kraju usłyszeli tylko z ust człowieka, którego ojczyzną rzeczywiście była Bawarya. Dopytywałem się więc w dalszym ciągu.
— Jakiej dostał choroby?
— Sytma siniryn[1].
W tej chwili nie przyszło mi na myśl nieprawdopodobieństwo, tkwiące w tej odpowiedzi. Myślałem tylko o tem, że tam leży w gorączce rodak, który potrzebuje pomocy.
— Czem on jest? — badałem dalej.
— Nie wiem. Przybył do mego pana, który jest tytyndżim[2], aby kupić tytoniu.
— Czy daleko stąd mieszka?
— Nie.
— To zaprowadź mnie!
— Czy jesteś lekarzem, lub aptekarzem?
— Nie, ale chcę się przekonać, czy mogę rodakowi przydać się na co.
— Inisz Allah — daj Boże! Chodź za mną!
Towarzysza mego poprosiłem, żeby poszedł do domu, gdyż pomoc jego nie była mi potrzebna. Dałem mu latarnię, a sam podążyłem za obcym.
Rzeczywiście, nie szliśmy daleko. Już w kilka minut zatrzymał się mój przewodnik przed bramą, do której zapukał. Otworzono natychmiast. Stojąc jeszcze na ulicy, usłyszałem pytanie:
— Hekim buldun my — czy znalazłeś lekarza?
— Nie, ale hamszeri[3] chorego.