Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/540

Ta strona została skorygowana.
—   478   —

jednego para! W ten sposób jednak mogłem zyskać trochę czasu przynajmniej: powiedziałem przeto w tonie poważnym:
— Porównywasz mnie z jadowitymi gadami! Czy to jest uprzejmość, którą postawiłem za warunek. Zabijcie mnie; nie mam nic przeciwko temu! Nie zapłacę ani piastra, jeśli nie będziesz mówił ze mną inaczej!
— Niech się spełni wola twoja, ale im więcej wymagać będziesz uprzejmości, tem wyższą będzie suma, której zażądamy.
— Ile chcecie?
— Czy jesteś bogaty?
— Nie zamieniłbym się z tobą!
— Więc zaczekaj!
Powstał i wyszedł, drugi zaś został, ale zachowywał głębokie milczenie. Dolatywały mnie głosy z pierwszego pokoju, ale słów nie rozróżniałem. Zauważyłem tylko, że zdania były podzielone. Upłynęło z pół godziny, zanim powrócił derwisz. Nie usiadł, lecz pytał, stojąc:
— Zapłacisz pięćdziesiąt tysięcy piastrów?
— To wiele, bardzo wiele!
Musiałem się trochę opierać. Zrobił ruch zniecierpliwienia i rzekł:
— Ani para mniej! Chcesz? Odpowiadaj natychmiast, bo czasu nie mamy!
— Dobrze, zapłacę!
— Gdzie masz pieniądze?
— Oczywiście nie przy sobie. Wszakżeście mi wszystko zabrali. I nie tutaj w Edreneh.
— Jak nam zapłacisz?
— Dostaniecie odemnie przekaz na Konstantynopol.
— Do kogo?
— Do elcziego z Farsistanu.
— Do posła perskiego? — spytał zdumiony. — Jemu należy pokazać list twój?
— Tak.
— A on zapłaci?