tobie, skoro tylko ich zażądasz od niego! Nie pytaj posłańca, kim jest, skąd przybywa i dokąd się udaje! Jestem cieniem twojego światła.
Podpisałem tem nazwiskiem, przypuszczając, że powiedział je derwiszowi służący jego ojca. Zaadresowawszy kopertę, oddałem jedno i drugie Ali Manachowi. Odczytał to głośno, przyczem ucieszyłem się niemało, widząc zadowolenie na twarzach tego szanownego towarzystwa. Sam zaś myślałem nad tem, jaki wyraz przybierze podczas czytania tego listu oblicze posła, który się zresztą całkiem inaczej nazywał. Biada jego oddawcy!
Derwisz skinął mi głową z zadowoleniem i rzekł:
— To dobrze! Postąpiłeś rozsądnie, pisząc mu, żeby nie pytał. Nie dowiedziałby się niczego. Teraz zwiążcie mu ręce napowrót! Kiradżi na nas już czeka.
Musiałem się zgodzić na odnowienie niemiłego „bandażu“, poczem oni odeszli, zostawiając mię samego w ciemności.
Zacząłem od próby nad wytrzymałością mych więzów i zauważyłem wnet, że nie uda mi się od nich uwolnić. Jąłem więc pracować myślą, zamiast rękoma.
Jak dostał się derwisz do Adryanopola? Nie w tym celu zapewne, żeby nas ścigać, bo nic o nas nie wiedział. Przybył doń posłaniec od ojca i ten go tu sprowadził. Na co? Czy jego obecność potrzebna była do zamachu, który projektowali? A może szło o nowe przedsięwzięcie, którego nawet nie przeczuwałem.
Gdzie znajdowałem się wogóle? Kto byli ci ludzie? Czy należeli do szeroko rozgałęzionej bandy usty? Czy też może stali w innym stosunku do zbiegłego Baruda el Amazat i jego wybawcy? Miałem wielką ochotę przypuścić to drugie. Tych czteru, siedzących obok mnie drabów, miało wybitnie skipetarskie fizyognomie. Uważałem ich za Arnautów.
Następnie powiedział derwisz, że kiradżi już czeka. Kiradżowie są to woźnice, którzy odbywają okoliczno-