Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/543

Ta strona została skorygowana.
—   481   —

ściowe jazdy po całym półwyspie bałkańskim, podobnie jak to u nas dawniej bywało, gdzie olbrzymie „fury“, naładowane ludźmi i najrozmaitszymi towarami, przebiegały cały kraj wzdłuż i wpoprzek. Kiradżi, to spedytor Bałkanu. Jest on wszędzie i nigdzie, zna wszystko i wszystkich i umie odpowiedzieć na każde pytanie. Gdzie się zatrzyma, tam go chętnie przyjmują, bo umie opowiadać, a w dzikich, poszarpanych, przesmykach Bałkanu znajdują się okolice, do których przez cały rok nie doszłaby żad na wieść ze świata, gdyby nie zjawił się tam czasem kiradżi, aby się dowiedzieć, czy pasterz samotny nagromadził już tyle sera, ile się na wóz jego zmieści.
Woźnicom tym powierza się wszelakie dobro o wysokiej wartości, bez żądania od nich kaucyi. Jedyna gwarancya, to ich rzetelność. Wracają często po upływie wielu miesięcy, a nawet po latach, ale wracają i przywożą pieniądze. Jeśli ojciec umarł w tym czasie, to przywozi je syn, albo zięć, ale ktoś je zawsze przywozi.
Ta rzetelność kiradżich stała się już oddawna przysłowiową; niestety teraz zaczyna być inaczej. Pomiędzy znane zdawna rodziny woźniców wcisnęli się nowicyusze, którzy korzystają ze zwyczajowego zaufania i zbiera ją tam, gdzie siali ludzie uczciwi. Przynoszą więc kiradżiemu, którego nazwę także przyjęli, ujmę na ciężko zapracowanej sławie.
Taki woźnica czekał już właśnie! Ale może przecież nie na mnie? Czyżby miano mnie gdzieś przewieźć? Tu, w mieście, mogłem mieć nadzieję wyswobodzenia. Gdybym do rana nie wrócił do Hulama, towarzysze moi, a szczególnie hadżi, nie zaniedbaliby niczego, by mnie odszukać.
Myśląc o nich i o tych sześciu kawasach, którzy na nas czekać mieli ze swoim tutemr o świcie przed bramą, byłbym rozerwał pęta z wściekłości; niestety były zbyt mocne!
Wykłóciłem się z Halefem za jego nieostrożność, a teraz postąpiłem sam o wiele niemądrzej. Wpadłem w całkiem niezdarną pułapkę. Że powodem tego