kie te ruchy odbyły się pod sianem tak, że nikt nie mógł dostrzec, że byłem wolny.
Odważyłem się podnieść jedną rękę i odchylić dolny rąbek płachty, aby wyjrzeć. Obok wozu jechał na koniu derwisz Ali Manach Ben Barud el Amazat. Należało przypuszczać, że po przeciwnej stronie jechał drugi dozorca.
Plan mój wnet był gotowy. Obydwaj jeźdźcy po obu stronach wozu uzbrojeni byli w broń palną. Musiałem zatem unikać wszelkiej walki i zdać się więcej na podstęp, niż na siłę fizyczną. Posunąłem się więc znowu w tył wozu, trzymając ręce ciągle pod sianem. Pod jego osłoną zacząłem wycinać dziurę w starej zbutwiałej ścianie wozu i w pół godziny była dziura dość szeroka, żeby się przez nią wydostać na wolność.
To wszystko nie było tak łatwem, jakby się mogło wydawać, przeszkadzał mi bowiem stary dywan, a siedzący u nóg moich dozorca rzucał na mnie od czasu do czasu badawcze spojrzenie. Na szczęście tętent koni, skrzypienie kół i klekot wozu były tak głośne, że nie było słychać szmeru, spowodowanego mym nożem.
Zaczekałem na jeszcze jedno takie spojrzenie na mnie, zagrzebałem się pod siano i wylazłem przez otwór nogami naprzód. Dotknąłem ziemi stopami i wyciągnąłem głowę na wolne powietrze.
Teraz dopiero pewny byłem wolności i szło tylko o to, żeby dostać konia.
Znajdowaliśmy się w okolicy płaskiej i na drodze widocznie mało uczęszczanej, po której obu stronach był las. Z lewej strony jechał derwisz, a z prawej, jak przypuszczałem, jakiś drugi człowiek. Koń derwisza nie był duży, wydawał mi się jednak lepszym od konia tego drugiego. Miał sierść wełnistą, wspaniałą grzywę i ogon sięgający do ziemi. Chód jego był silny i elastyczny. Ach, gdyby tak zdołał unieść dwie osoby!
Myśl ta lotem błyskawicy przebiegła po mojej głowie. Najpierw ja jeńcem derwisza, a potem on moim!
Wziąłem nóż w zęby. Jeździec nie miał pojęcia, co
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/547
Ta strona została skorygowana.
— 485 —