Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/549

Ta strona została skorygowana.
—   487   —

się spokojnie dalej; nie zauważono więc niczego. Było to tylko dzięki temu możliwe, że czysto drewniane koła na takichże drewnianych osiach wydawały piekielne skrzypienie, nadto wóz znajdował się między mną a drugim jeźdźcem, któremu nawet na myśl nie przyszło się oglądnąć.
Chciałbym być świadkiem tego ogłupienia, jakie opanowało niezawodnie tych ludzi na widok, że więzień i dowódca umknęli równocześnie. Mogłem z łatwością się ukryć i bez niebezpieczeństwa dla siebie, zaczekać na tę chwilę. Bałem się jednak szczęścia wyzywać, pomyślałem sobie o przyjaciołach, którzy bezwątpienia byli w niemałej o mnie trwodze.
To też położyłem sobie derwisza wpoprzek na kolanach i podpędziłem konia do wyciągniętego cwału.
Ali Manacha tak zaskoczył mój napad, że zapomniał nawet krzyknąć. Następnie ścisnąłem mu gardło tak silnie, że nie mógł wydać głośnego okrzyku. Dało się słyszeć tylko bulkocące jakieś charczenie, a teraz leżał przedemną cicho i bez ruchu, wydało mi się, że go zadusiłem.
Koń cwałował tak miękko, równo i wytrwale, że nie potrzeba było obawiać się dopędzenia. Nieuzasadniona byłaby te raz zresztą obawa przed walką, gdyż miałem już broń palną przy sobie. U Ali Manacha znalazłem właśnie dwa pistolety za pasem, które sobie oczywiście przywłaszczyłem.
Podczas jazdy przeszukałem jego kieszenie. Wydobyłem z nich swój zegarek i sakiewkę, a po wadze przekonałem się, że jej zawartość powiększyła się od wczoraj. Do siodła przytroczone były sakwy. Sięgnąłem do nich ręką i poczułem amunicyę, oraz środki żywności. Liczono więc widocznie na dłuższą drogę.
Las się skończył. Przedemną leżała otwarta równina, pokryta wielkiemi polami kukurydzy i ogrodami różanymi. Oglądnąwszy się po pewnym czasie, ujrzałem cwałującego za mną jeźdźca. Był to zapewne ten, który je-