Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/550

Ta strona została skorygowana.
—   488   —

chał po prawej stronie wozu. Zauważył ucieczkę i zawrócił, aby się poinformować.
Koń mój biegł, mimo że dwu dźwigał na grzbiecie, tak szybko, jak jego. Nie obawiałem się już niczego, a gdy po jakimś czasie wjechałem na ożywiony gościniec, z którym krzyżowała się moja dotychczasowa droga, poczułem się pewnym zupełnie. Niebawem też zobaczyłem, że ścigający mnie jeździec począł konia wstrzymywać, a po chwili zniknął mi z oczu zupełnie.
Zatrzymałem się teraz i zsiadłem z konia, żeby mu dać odpocząć, a zarazem z powodu derwisza. Położyłem go na ziemi i zbadałem. Serce jego biło całkiem regularnie, a oddech był normalny.
— Ali Manachu, nie udawaj! — powiedziałem. — Wiem, że zupełnie jesteś przytomny. Otwórzno oczy!
Stracił on zapewne w pierwszej chwili przytomność, ale potem udawał omdlałego, aby, jak się zdaje, uniknąć moich pytań i namyślić się nad tem, jak należy postąpić, a może nawet skorzystać z jakiej sposobności do ucieczki. Mimo mych słów nie otworzył oczu.
— Dobrze — powiedziałem — jeżeli rzeczywiście nie żyjesz, to przekonam się o tem przynajmniej. Wbiję ci ten nóż w serce! Dobyłem noża. Zaledwie jednak poczuł ostrze na swojej piersi, rozwarł z przerażenia oczy szeroko i zawołał:
— Ach wai! Stój! Czy chcesz mnie zakłuć naprawdę?
— Żywego niechętnie się zabija, ale umarłemu pchnięcie już nic zaszkodzić nie może. Jeśli chcesz, to ostrze utrzymać zdala od siebie, to nie staraj się wywołać we mnie mniemania, że już umarłeś!
Leżał aż dotąd rozciągnięty na ziemi, ale teraz usiadł. Zapytałem go:
— Powiedzno, Ali Manachu, dokąd chciałeś mnie zawieźć?
— W bezpieczne miejsce.
— To bardzo dwuznaczne. O czyje bezpieczeństwo szło tutaj: moje, czy wasze?