Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/560

Ta strona została skorygowana.
—   492   —

— Effendi, oszukałeś nas zatem? Bylibyśmy więc nie dostali pieniędzy?
— Nie.
— W takim razie byłbyś zginął!
— Wiedziałem o tem. Ale byłbym także zgubiony, gdyby wypłacono pieniądze. Zresztą nie bałem się was zbytnio, a że to było słuszne, tego ci dowiodłem. Jestem wolny.
— Chcesz mnie więc istotnie zabrać do Edreneh, jako więźnia?
— Tak.
— To oddaj mi pieniądze, które włożyłem do sakiewki!
— Dlaczego?
— Są moje. Potrzebuję ich. Muszę jeść i pić nawet w więzieniu.
— Dostaniesz to, czego ci będzie trzeba; nie będą to zapewne przysmaki, ale „tańczącemu“ nie zaszkodzi trochę głodu!
— Więc chcesz mnie okraść?
— Nie. Przypatrz mi się! Podarliście na mnie ubranie, gdy się broniłem i muszę sobie teraz kupić nowe. Tyś temu winien i dlatego mogę sobie wziąć twoje pieniądze, nie narażając się na zarzut kradzieży. Nie uczynię tego jednak, lecz oddam je kadiemu. Czy wolno „tańczącemu“ mieć pieniądze? Sądzę, że wszystko, co pobiera, należy do zakonu!
— Nie jestem już tańczącym. Byłem tylko krótki czas w klasztorze!
— Zapewne dla interesów! No, to mnie nic nie obchodzi. Ruszajmy! Podaj ręce!
Wydobyłem przy tych słowach z sakwy linewkę, którą zauważyłem tam przedtem.
— Effendi, co chcesz zrobić? — spytał przestraszony.
— Przywiążę cię za ręce do strzemienia.
— Tego ci nie wolno! Jesteś chrześcijanin, a ja