wyznawca proroka. Nie jesteś kawasem. Nie masz prawa obchodzić się z nikim jak z więźniem!
— Nie wzbraniaj się, Ali Manachu! Oto jest sznurek. Jeśli natychmiast rąk nie podasz, palnę cię w głowę, że znów zemdlejesz. Nie pozwolę na to, żebyś mi dyktował, jak się mam z tobą obchodzić!
To poskutkowało. Ten pseudoderwisz nie miał widocznie ani odwagi, ani energii. Wyciągnął obie ręce, poczem ja związałem je, przytwierdziłem koniec sznurka do strzemienia i wsiadłem na konia.
— Co zrobisz z koniem?
— Oddam go kadiemu. Naprzód!
Ruszyliśmy. Nie spodziewałem się wrócić tak prędko do Edreneh i to jeszcze w ten sposób.
Dojechaliśmy niebawem do głównej drogi. Prowadziła do słynnego bazaru Mustafa Baszy. Spotkaliśmy wielu podróżnych. Przypatrywano się nam ze zdumieniem i podziwiano nas obu, ale nikt nie zadał sobie trudu, żeby przemówić do nas choćby słowem.
Im więcej zbliżaliśmy się do miasta, tem bardziej ożywiała się ulica. Zaraz w pierwszej ulicy zobaczyłem dwu kawasów. Objaśniwszy im pokrótce całą sprawę, zażądałem, żeby nam towarzyszyli, co też uczynili niezwłocznie. Zamierzałem pojechać najpierw do Hulama, aby przedewszystkiem uspokoić przyjaciół.
Przejeżdżając jedną z ulic, zauważyłem wśród przechodniów człowieka, który na widok Ali Manacha zatrzymał się wśród oznak przerażenia, a potem szybko się oddalił.
Czy znał mojego więźnia? Najchętniej posłałbym za nim jednego z policyantów, aby go ujęli. Co będzie, gdyby człowiek ten ostrzegł drugich? Ale na samo podejrzenie, dla prostego domysłu, nie śmiałem niewinnego może całkiem człowieka pozbawiać wolności. Ja, chrześcijanin, znajdowałem się w kraju mahometańskim.
Pod domem Hulama zapukałem do bramy. Oddźwierny zaglądnął przez otwór i wydał okrzyk radości na mój widok.
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/561
Ta strona została skorygowana.
— 493 —