— Effendi, co to? Kogo tutaj sprowadzasz? Wszakże to Ali Manach, „tańczący“!
Dotychczas zajmowano się tylko mną, a derwiszem nie i dopiero słowa Isli zwróciły uwagę obecnych na niego. Ujrzano, że skrępowany.
— Ali Manach? Syn zbiegłego? — pytał Hulam.
— Tak — odrzekłem. — Jest moim jeńcem; chodźcie do środka! Opowiem wam.
Weszliśmy do selamliku, zabierając z sobą derwisza, ale zaledwieśmy usiedli, otwarto bramę ponownie. To kadi przybywał. Zdumiał się na mój widok i ucieszył zarazem.
— Effendi, ty żyjesz i jesteś tutaj? — zapytał. — Dzięki Allahowi! Uważaliśmy cię już za straconego, chociaż nakazałem cię szukać. Gdzie byłeś?
— Usiądź z nami, a dowiesz się!
— Posłucham twego opowiadania. Jak że się cieszę, że nie stało ci się nic złego!
Opowiedziałem wszystko pośród ciągłych przerywań. Potem nastąpiło mnóstwo zapytań i okrzyków najróżnorodniejszego gatunku. Tylko Halef zachował spokój. W końcu zawołał głośno:
— Cicho ludzie! Teraz nie należy rozmawiać, lecz działać!
Kadi rzucił Halefowi spojrzenie strofujące, ale go mimo to spytał:
— Jak sądzisz, co należy czynić?
— Trzeba natychmiast przesłuchać tego Ali Manacha, a potem odszukać dom, w którym pokonano mojego zihdi, a wreszcie ścigać ów wóz, w którym miano go zawieźć do karaułu.
— Masz słuszność! Każę tego syna zbiega zaprowadzić zaraz do więzienia i tam go przesłuchać.
— Czemu nie tu, nie zaraz? — spytałem. — Chciałbym w tej godzinie jeszcze wyruszyć na pościg za jego ojcem. Upłynęło już dużo drogiego czasu. Dobrze byłoby usłyszeć wpierw, co on powie.
— Skoro sobie tego życzysz, to niech się tak stanie!
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/563
Ta strona została skorygowana.
— 495 —