Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/566

Ta strona została skorygowana.
—   498   —

— Czy poznałbyś ją znowu?
— Całkiem pewnie.
— Czy to ta? Wyjąłem kartkę z sakiewki i podałem kadiemu. Przyglądnął się jej dokładnie, a potem rzekł:
— To jest ta sama. Czemu o to pytasz?
— Dowiesz się zaraz! Hadżi Halefie Omarze, czy znasz moją sakiewkę?
— O, tak dobrze, jak swoją własną — odrzekł hadżi.
— Czy to ta?
— Ta sama.
Teraz już byłem pewien, że złapię derwisza. Zwróciłem się doń z pytaniem:
— Ali Manachu, powiedz mi, do kogo należą złotówki, które się w mej sakiewce znajdują?
— Należą do mn... należą zapewne do ciebie, skoro sakiewka jest istotnie twoją własnością — odpowiedział.
Byłby się już dał zaskoczyć, ale podczas odpowiedzi dostrzegł pułapkę.
— Nie rościsz więc sobie prawa do tych pieniędzy?
— Co mi do twoich pieniędzy!
Kadi potrząsnął głową.
— Effendi, — rzekł, — jeśli ja go nie złapię, to tobie nie uda się to tem bardziej. Każę go zamknąć i wymuszę na nim to, że się przyzna!
— Nie możemy czekać tak długo. Zaprowadźmy go do domu, w którym na mnie napadnięto. Mieszkańcy jego będą musieli przyznać, że jest tym, za którego go uważamy.
— Masz słuszność. Weźmiemy wszystkich do niewoli! Ali Manachu, gdzie ten dom leży?
— Nie znam go — odrzekł zapytany. — Nie byłem jeszcze nigdy w Edreneh!
— Kłamstwa jego coraz to większe! Effendi, czy trafiłbyś do tego domu?
— Całkiem pewnie. Zapamiętałem go sobie.
— Ruszajmy więc! Poślę po kawasów, którzy