Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/567

Ta strona została skorygowana.
—   499   —

pójdą za nami i pochwytają wszystkich, znajdujących się w tym domu. Ale przyjaciel twój, Hulam, wyznaczył trzysta piastrów nagrody. Ci ludzie ciebie znaleźli, czy otrzymają pieniądze, effendi?
— Dam im natychmiast.
Dobyłem sakiewki, lecz Hulam zatrzymał moją rękę i rzekł tonem obrażonego:
— Stój, effendi! Jesteś gościem mojego domu. Czy chcesz mej czci uwłóczyć, nie pozwalając mi dotrzymać przyrzeczenia?
Czułem, że muszę mu pierwszeństwa ustąpić. On wydobył pulares i miał już zamiar wręczyć pieniądze kawasom, czekającym u wejścia z promieniejącemi radością twarzami, kiedy kadi wyciągnął rękę.
— Zatrzymaj się! — rzekł. — Jestem przełożonym tych urzędników policyjnych w Edreneh. Powiedz sam, effendi, czy oni ciebie znaleźli? Nie chciałem tych biedaków pozbawiać nagrody, dlatego odpowiedziałem:
— Tak, oni mnie znaleźli.
— Słowa twoje są bardzo mądre. Ale powiedz także, czy byliby cię znaleźli, gdybym był zatrzymał ich w domu, zamiast ich wysłać?
— Hm! Zapewne, że w takim wypadku nie byliby mnie znaleźli.
— Komu zatem zawdzięczasz właściwie, że cię zobaczyli?
Musiałem pójść śladem jego logiki. Zresztą nie byłoby korzystnem dla nas zderzyć się z nim nieprzyjaźnie, odpowiedziałem też, jak się tego spodziewał.
— W gruncie rzeczy tobie.
Skinął mi głową przyjaźnie i pytał dalej:
— Do kogo zatem należy tych trzysta piastrów?
— Tylko do ciebie.
— Niech mi je zatem Hulam wypłaci! Niechaj nikomu krzywda się nie stanie. Kadi ma baczyć na to także, żeby dostał to, do czego ma prawo!
Otrzymawszy pieniądze, schował je, a obaj poli-