Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/570

Ta strona została skorygowana.
—   502   —

wasi otrzymali rozkaz postępowania zdala za nami, aby uniknąć zbytniego zwracania na nas uwagi.
Doszliśmy do rogu ulicy, gdzie się wczoraj wieczorem spotkałem z owym człowiekiem. Hulam też go sobie przypomniał dokładnie. Stąd jednak począwszy, musiałem już sam prowadzić. Odnalazłem ten dom bez trudu. Drzwi były zamknięte. Zapukaliśmy, ale nie pojawił się nikt, by nam otworzyć.
— Boją się — rzekł kadi. — Dostrzegli nas, gdyśmy się zbliżali i pochowali się.
— Wątpię — odrzekłem. — Zapewne mnie spotkał jeden z tych ludzi, kiedy jechałem z Ali Manachem przez ulice. Zobaczył, że derwisz jest pojmany i że się zamach nie udał. Dlatego też zawiadomił o tem drugich, no i teraz uciekli.
— Musimy więc wtargnąć przemocą!
Przechodnie jęli przystawać, aby zobaczyć, co się stanie. Kadi rozkazał ich swoim udziom oddalić, poczem wywalono drzwi stosunkowo bez zbyt wielkiego oporu.
Poznałem zaraz długi ciemny kurytarz. Policyanci rozbiegli się w mgnieniu oka po wszystkich pokojach, ale nie zdołali znaleźć ani jednej ludzkiej istoty. Różne oznaki kazały się domyślać, że mieszkańcy uciekali bardzo pośpiesznie.
Odszukałem także pokój, w którym leżałem. Kiedy wróciłem na małe, ciasne, podwórko, rozpoczął kadi ponownie przesłuchiwać Ali Manacha. Ten drugi występował teraz z jeszcze większą pewnością siebie niż poprzednio. Pierwej obawiał się może zdrady ze strony mieszkańców tego domu. Obawa ta zniknęła teraz tak samo, jak ci ludzie, których spodziewaliśmy się tutaj zastać. Musiałem powtórzyć swoje zeznania i pokazać miejsce, na którem obok mnie derwisz siedział. Wskazałem także to, gdzie broniłem się przed przemocą napastników.
— I ty rzeczywiście nie znasz tego domu? — pytał go kadi.