Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/571

Ta strona została skorygowana.
—   503   —

— Nie znam — odpowiedział.
— Jeszcze nigdy tutaj nie byłeś?
— Nigdy w życiu!
Urzędnik zwrócił się do mnie:
— Tak nikt się nie może wypierać, effendi! Zaczynam wierzyć, że się mylisz istotnie.
— W takim razie Isla musiałby się także mylić, bo go widział w Stambule.
— A czyż to nie jest możliwe? Wielu ludzi jest do siebie podobnych. Ten rybak z Inada może być zupełnie niewinnym!
— Bądź łaskaw odejść ze mną na bok, o kadi?
— Czemu?
— Chcę ci coś powiedzieć, czego tamci słyszeć nie powinni.
Wzruszył ramionami i odrzekł:
— Ci ludzie mogą słyszeć wszystko, co mi masz do powiedzenia, effendi!
— Czy chcesz, żeby usłyszeli słowa, które w twoich uszac zmieć będę niemile?
Namyślił się i rzekł tonem niemal surowym:
— Nie ośmielisz się powiedzieć ani słowa, którego nie życzę sobie usłyszeć. Ale spełnię twą prośbę łaskawie. Chodź i mów!
Oddalił się o kilka kroków, a ja za nim.
— Skąd to pochodzi — zapytałem — że teraz nagle mówisz ze mną inaczej niż poprzednio? Dlaczego wierzysz teraz nagle w niewinność tego człowieka, o którego winie byłeś przedtem tak przekonany?
— Widzę, że ty się mylisz.
— Nie — odrzekłem głosem stłumionym. — Nie poznałeś, że ja się mylę, lecz że ty się sam pomyliłeś!
— W czem miałbym się pomylić, czy może co do tego rybaka?
— Nie, tylko co do mnie. Sądziłeś, że przyjdziesz w posiadanie mojej sakiewki. To ci się nie udało i dlatego teraz zbrodniarz niewinny.