Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/575

Ta strona została skorygowana.
—   507   —

— Ale, gdyby cię kula była trafiła?
— Wówczas byliby zgubieni. Tybyś był nie pozwolił im ujść!
Kadi przypatrywał się zwłokom pojmanego. Po chwili spytał:
— Czy wyobrażasz sobie, effendi, dlaczego oni go zastrzelili?
— Naturalnie! Bali się, że ich zdradzi. Nie był to silny, odważny charakter. Mogliśmy się od niego dowiedzieć o wszystkiem.
— Dostał już swoją nagrodę. Ale czemuż strzelili do tego drugiego?
— Nie jego mieli na celu, gdyż kula była do mnie posłana. Tylko dlatego, że w ostatniej chwili w bok skoczyłem, trafiła w niego, bo stał poza mną.
— Chcieli się więc zemścić na tobie?
— Zapewne. A co się stanie ze zwłokami?
— Nie będę się niemi brukał. Ten człowiek otrzymał swoją nagrodę. Każę go zakopać i po wszystkiem. Koń jego stoi jeszcze u Hulama. Każę go zabrać.
— A jego ojciec? Czy ma nam umknąć?
— Czy chcesz go jeszcze ścigać, effendi?
— Oczywiście!
— Kiedy?
— Czy już nas nie potrzebujesz?
— Nie. Możesz odjechać.
— W takim razie za dwie godziny będziemy w drodze.
— Niechaj Allah będzie z wami i sprawi, żeby wam się udała obława!
— Tak. Niech Allah nam dopomoże! Nie zrzekam się jednak twojej pomocy.
— Mam wam dopomóc? Jak to rozumiesz?
— Czyż nie obiecałeś wystawić mi polecenia uwięzienia ściganych i dać sześciu kawasów?
— Tak. Mieli stać o świcie przed bramą Hulama ale dowiedziałem się jeszcze przedtem, że ci się wydarzyło nieszczęście. Czy potrzeba ci wszystkich sześciu?