Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/77

Ta strona została skorygowana.
—   63   —

pod ścianą. Teraz dopiero wsiadłem, ale też zaraz tył poszedł do góry tak, że koń omal się na pysk nie przewrócił, potem stanął dęba prosto jak świeca, uskoczył w bok i wykonywał tak gwałtowne skoki w powietrzu, że skorzystałem z najbliższej sposobności, aby z siodła wyskoczyć. Zrobiłem to naumyślnie tak, że upadłem na ziemię, jak gdyby mnie koń zrzucił.
— Człowieku, ten koń nie wart ani jednego para, a tem mniej dwieście piastrów! Nikt na nim nie pojedzie; on jest zepsuty.
— Panie, on dobry. Może tylko ciebie nie znosi.
— Znam to! Długi czas cierpiał pod złem siodłem i złym jeźdźcem; zwierzę takie rzeczy pamięta. Któż go ma teraz dosiąść? Można go użyć co najwyżej jako konia jucznego.
— Czy nie potrzeba ci panie konia ciężarowego?
— Nie. Teraz nie, dopiero później.
— To kup teraz, bo potem nie rychło znajdziesz, jeżeli ci będzie potrzeba.
— Mam się wlec ze zwierzęciem, które mi teraz będzie ciężarem.
— Dostaniesz go za sto pięćdziesiąt piastrów!
— Dam ci sto i ani para więcej.
— Panie, ty żartujesz!
— To możesz go sobie zatrzymać! Dostanę w Bannie innego. Chodź Allo!
— Dosiadłem mego karosza, a węglarz poszedł za mną z zasmuconą miną. Ujechaliśmy jednak zaledwie pięćdziesiąt kroków, kiedy usłyszeliśmy wołanie:
— Daj sto trzydzieści, panie!
Nie odpowiedziałem wcale.
— Sto dwadzieścia!
Jechałem, nie oglądając się, dalej.
— Wróć się, panie; dostaniesz go za sto!
Zatrzymałem się i spytałem, czy ma na sprzedaż siodło i koc. Gdy to potwierdził, zawróciłem i kupiłem wcale przyzwoite siodło wraz z derką za czterdzieści piastrów. Co było najkorzystniejsze, to to, że handlarz