Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/78

Ta strona została skorygowana.
—   64   —

chętnie przyjął cenę w starym beszłyku[1], który nagromadził mi się z czasem w kieszeni. Zapłaciwszy, założyłem koniowi siodło i uzdę i pożegnałem się z Kurdem.
— Bywaj zdrów! Chciałeś oszukać przyjaciela, ale zobaczysz zaraz, że kupił konia za trzecią część jego wartości.
Odpowiedział mi tylko uśmiechem chytrej wyższości. Allo pożegnał się z nim również i chciał dosiąść swego konia. Jego zarosła twarz, a raczej te jej części, które można było widzieć, zabłysnęła radością i zachwytem z tego powodu, że będzie już mógł jechać w świat wysoko na koniu. Ale Kurd chwycił go za ramię.
— Na proroka, nie wsiadaj! Ten koń cię zrzuci i skręcisz kark.
— Ten człowiek ma słuszność — potwierdziłem. — Siadaj teraz na mego konia. Poniesie cię pewnie, a ja tymczasem dosiędę tego, aby mu pokazać, jak ma być posłusznym.
Allo siadł rzeczywiście z wielką przyjemnością na mego ogiera, który z całym spokojem pozwolił na ten zamach na swój honor, wiedząc, iż jestem w pobliżu. Tymczasem ja przycisnąłem człapaka do ściany i wydostałem się szczęśliwie na siodło. Zaczął się rzucać znowu, na co pozwoliłem mu przez pewien czas, potem jednak wziąłem go krótko w cugle i ścisnąłem nogami. Chciał stanąć dęba, ale mu się nie udało; zdołał doprowadzić zaledwie do kurczowego przebierania kopytami, aż w końcu zabrakło mu tchu, pot wystąpił nań wszystkimi porami, a piana spadała z pyska wielkimi płatami. Stanął i stał, pomimo że nogami nie ściskałem go tak silnie, jak przedtem.

— Jest poskromiony! — zawołałem, śmiejąc się z zadowoleniem. — Uważaj, jak się na nim pojedzie i nie próbuj już nigdy wyzyskać przyjaciela! Niech Allah będzie z tobą!

  1. Drobna, kruszcowa moneta.