— Wierzę. Idź naprzód!
Powróciliśmy do towarzyszy, gdzie musiał powtórzyć swoje zeznanie. Zgodzili się ze mną w zdaniu, że ten człowiek nie jest niebezpieczny. Otrzymał więc napowrót swoją flintę i oddalił się za naszem pozwoleniem. Odchodząc, dziękował i życzył, by na głowy nasze spłynęło błogosławieństwo Allaha. Wnet ruszyliśmy w dalszą drogę. Zauważyłem tylko, że Allo bardzo ostro przypatrywał się nieznajomemu, a teraz także jechał na moim karym, pogrążony w jakichś rozmyślaniach. Miałem go właśnie zapytać o ich powód, kiedy on, jak gdyby przypomniawszy coś sobie, spojrzał w górę i szybko się do mnie przysunął.
— Chodih, ten człowiek cię okłamał! Znałem go, ale nie pamiętałem już, kto on. Teraz sobie przypomniałem. To nie jest Dżiaf, lecz Bebbeh; to brat, albo krewny szejka Gazal Gaboyi. Widziałem w Nwajcgieh obydwu.
— O gdyby to prawda była! Czy się nie mylisz?
— Może być, ale sądzę, że mam słuszność.
Powtórzyłem towarzyszom przypuszczenie węglarza i dodałem:
— Mam wielką ochotę pojechać za tym człowiekiem.
Mohammed Emin potrząsnął głową.
— Na co masz tracić czas i zawracać? Gdyby to był istotnie Bebbeh, to skąd wiedziałby, że Hajder Miriam zaproszony jest do Dżiafów? Takie rzeczy trzyma się zawsze w tajemnicy przed nieprzyjaciółmi.
— A zresztą — dodał Amad el Ghandur — jak mógłby nam zaszkodzić ten człowiek? On udał się na północ, a my jedziemy na południe. Nie doścignęliby nas, choćby o nas nawet w Bannie opowiadał.
Wobec słuszności tych argumentów odstąpiłem od zamiaru wracania. Tylko Anglik był widocznie niezupełnie zadowolony.
— Dlaczego zaraz puszczać hultaja? — zżymał się sir Dawid. — Byłbym go zastrzelił. Nie wielka szkoda. Każdy Kurd to drab! Yes!
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/82
Ta strona została skorygowana.
— 68 —