Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/83

Ta strona została skorygowana.
—   69   —

— Czy bej z Gumri był także drab?
— Hm! Tak!
— Sir, jesteście bardzo niewdzięczny!
— To was nic nie obchodzi! Ten dobry bej byłby nas nie przyjął tak życzliwie, gdyby nie był słyszał o nas od Marah Durimeh. Dobra, jedyna kobieta, te stara grandmother[1].
To imię obudziło we mnie wspomnienia, które pozwoliły mi na chwilę zapomnieć o teraźniejszości. To też oddałem im się w milczeniu, dopóki Anglik nie zwrócił na to mojej uwagi, że czas już na południowy spoczynek.
Miał słuszność. Mimo złej drogi odbyliśmy dziś potężny jej kawał i należał się odpoczynek zarówno nam, jak koniom. Znalazłszy odpowiednie miejsce, pokładliśmy się z wyjątkiem warty, aby się trochę przedrzemać.


ROZDZIAŁ II.
Napad.

Gdy nas zbudzono, konie wypoczęły już zupełnie. Postanowiłem spróbować, czy nowo nabyty koń pozwoli wsiąść na siebie węglarzowi. Próba się udała. Zwierzę zauważyło widocznie, że się z niem źle nie obchodzimy. Dzięki temu mogłem znów dosiąść mojego Riha, co, jak się okazało, było dla mnie prawdziwem szczęściem!

Wzgórza, dotąd nagie, zalesiały się coraz to gęściej, im bardziej posuwaliśmy się na południe. Grunt tu był więcej nawodniony. Z tego powodu jazda stawała się coraz uciążliwszą, a o drodze utorowanej mowy nawet nie było. To musieliśmy piąć się na strome wzgórza, to znowu zjeżdżać, to trzeba było przeciskać się pomiędzy skały, to znowu przez kraj bagnisty, lub przez na-

  1. Babka.