więcej miejsca wolnego. Tam ujrzałem też wystający daleko naprzód róg lasu, z którego można było dostrzec każdego nadchodzącego. Zwróciłem się w tę stronę, a dostawszy się tam, zsiadłem z konia, aby się dlań postarać o bezpieczną kryjówkę. Zaledwie jednak uszedłem kilka kroków, dał Dojan znać, że coś zwietrzył. Sytuacya była zbyt niepewna, żebym go miał puszczać samego. Przywiązałem więc konia do drzewa, a psa wziąłem na linewkę i poszedłem za nim ze sztućcem, przygotowanym do strzału.
Posuwałem się naprzód powoli, ale pies ciągnął linewkę tak silnie, że ledwie jej nie przerwał, aż stanął pod dwoma piniami i szczeknął. U ich stóp rosło kilka dużych paproci, a gdy kity ich sztućcem odgarnąłem, zauważyłem jamę szerokości dwu stóp, idącą skośnie w głąb ziemi.
Czy jakie zwierzę tam było? Chyba nie. Gdy jednak wetknąłem sztuciec do jamy, poczułem tam jakoweś ciało, które nie mogło należeć do wroga; o tem upewniało mię zachowanie się psa. Kazałem Dojanowi wejść tam, ale on nie posłuchał, ruszał tylko ogonem i patrzył w głąb w przyjaznem oczekiwaniu.
Zdecydowałem się sięgnąć ręką do jamy i natrafiłem na jakąś kudłatą głowę. Aha, rozwiązana zagadka: to pies węglarza, który uciekł, słysząc wystrzały i ukrył się tu, gnany przestrachem.
— Ajza! — zawołałem. Tak nazywał się pies węglarza.
W jamie było cicho i dopiero, kiedy po raz drugi powtórzyłem wołanie, zaczęło się tam coś ruszać. Odsunąłem znów kity paproci i oto co ujrzałem! Najpierw doszedł mię radośny pomruk w „contra C“, czy „contra A“, potem ukazały się kołtuniaste zarośla włosów, a wśród nich szeroki nos i małe oczka, poczem wysunęły się ręce z szerokimi pazurami, dziurawy wór, zabrudzone równoległe futerały skórzane, a w końcu na każdym z tych futerałów po jednym ze znanych butów rodyj-
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/87
Ta strona została skorygowana.
— 73 —