— Aha! Więc znasz te strony?
— Wypalałem już tutaj węgle. Chodź za mną z koniem!
Prowadził mię w górę może przez kwadrans. Tam znaleźliśmy ścianę skalną, obrosłą gęsto krzami ożyny. Allo odsunął gałęzie, a poza niemi ukazało się wgłębienie, w którem koń doskonale mógł się pomieścić.
— Mieszkałem tutaj — oświadczył węglarz. — Przywiąż konia, a ja tymczasem natnę paszy.
W tej szczelinie stało kilka pali wbitych w ziemię, które stanowiły kiedyś prawdopodobnie nogi nizkiego wschodniego stołu. Do nich przywiązałem konia tak, że sam nie mógł kryjówki opuścić. Wyszedłszy stamtąd zastałem Kurda, koszącego trawę swoim nożem.
— Zejdź, chodih! — prosił — mógłby ktoś nadejść tymczasem. Przyjdę tam, skoro tylko skończę.
Usłuchałem go i usadowiłem się na krawędzi lasu tak, że mogłem widzieć dokoła siebie wszystko, nie będąc sam dostrzeżonym. W kwadrans węglarz powrócił.
— Czy koń tam pewny? — spytałem, a gdy potwierdził, dodałem: — Czyś głodny?
W odpowiedzi usłyszałem nieokreślony pomruk.
— Nie mam niestety nic. Musimy cierpieć do jutra.
Mruknął znowu, poczem nastąpiło dosłyszalne już pytanie:
— Czy i za dzisiaj otrzymam dwa piastry?
— Dostaniesz cztery.
Teraz słychać było w mruknięciu lekki zachwyt, potem na czas jakiś nastała cisza.
Zapadała noc. Gdy już ostatki światła gasnęły, wydało mi się, że w wyrwie między drzewami przemknęła się jakaś postać. Pomimo zmierzchu było to takie łudzące, że powstałem, by się przekonać, co to jest. Kurdowi poleciłem zostać przy strzelbach, których nie wziąłem, bo byłyby mi przeszkadzały. Uwiązałem psa na linewce i jąłem się skradać.
Musiałem obejść wgłębienie wyrwy, ale nie uszedłem jeszcze połowy drogi, kiedy ujrzałem tę samą po-
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/89
Ta strona została skorygowana.
— 75 —