Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/91

Ta strona została skorygowana.
—   77   —

— A czy macie jeszcze swoją strzelbę?
— Strzelbę? Miałem ją zostawić im? Oto leży.
W ciemności nie zauważyłem tej szczęśliwej okoliczności.
— Więc cieszcie się, sir! Strata tej strzelby nie dałaby się powetować.
— Mam także nóż, rewolwer i naboje tu w worku.
— Co za szczęście, że nie mieliście ich w torbie u siodła! Ale, czy macie choć jakie słabe pojęcie o tem, czy jeszcze kto z naszych nie umknął?
— Nikt. Halef leżał pod koniem, a Haddedihnowie znajdowali się już między tymi Bebbehami!
— Biada, w takim razie zginęli wszyscy trzej!
— Zaczekać, master! Allah akbar — Bóg jest wielki, jak mówią Turcy.
— Macie słuszność, sir. Miejmy nadzieję, a gdyby ta zawiodła, uczynimy wszystko, aby wyswobodzić naszych towarzyszy na wypadek, gdyby jeszcze żyli w niewoli.
— Słusznie, ale teraz spać. Jestem znużony; musiałem daleko iść piechotą! Spać bez koca! Nędzni Bebbehowie, nędzna okolica! Yes!
Zasnął razem z Kurdem. Ja natomiast czuwałem i jeszcze raz zawlokłem się na górę, aby zobaczyć konia. Następnie spróbowałem usnąć także, pozostawiając obowiązek czuwania wiernemu psu. Przerwało mi sen energiczne szturchnięcie w ramię. Ocknąłem się; dzień już szarzał.
— Co tam? — spytałem.
Zamiast odpowiedzi, wskazał Kurd pomiędzy drzewa ku przeciwległemu skrajowi lasu; wychylił się stamtąd rogacz, aby pójść do poblizkiego potoka napić się wody. Trzeba nam było mięsa, a chociaż wystrzał mógł nas zdradzić, chwyciłem za strzelbę, złożyłem się i wypaliłem. Na odgłos strzału zerwał się Lindsay na równe nogi.
— Co to? Gdzie nieprzyjaciel? Jak? Gdzie? Yes!
— Tam leży, sir.