widzieli, jak Kurd i ten master umknęli. Wreszcie uwolniłem się także, porwałem moją broń i uszedłem.
Co za nieostrożność ze strony tych Bebbehów! Strzelali tylko do koni, aby ująć jeźdźców i pozwolili im zbiec!
— Czy nie zauważyłeś Haddedihnów?
— Widziałem już podczas ucieczki, że ich pojmano.
— O, w takim razie nie wolno nam tracić czasu; ruszajmy!
— Zaczekaj, zihdi i pozwól mi dokończyć! Zniknąwszy szczęśliwie Bebbehom z oczu, pomyślałem, że będzie rozumniej zostać i przypatrzyć się nieprzyjaciołom, niźli uciekać. Wylazłem więc na drzewo i ukryłem się w jego liściach. Zostałem tam aż do wieczora i zlazłem dopiero wtedy, kiedy zrobiło się całkiem ciemno.
— Co widziałeś?
— Bebbehowie nie odchodzą. Rozbili obóz. Naliczyłem ośmdziesięciu wojowników.
— Z czego skład a się obóz?
— Pobudowali szałasy z gałęzi. W jednym z nich leżą Haddedihnowie ze związanemi nogami i rękami.
— Wiesz to na pewno?
— Tak, zihdi. Nie spałem wcale, lecz skradałem się dokoła obozu przez całą noc, bo przypuszczałem, że dostanę się do więźniów. Nie było możliwem. Tobie tylkoby się to udało, zihdi, bo ty dopiero przecież uczyłeś mnie tak się skradać.
— Czy nie mogłeś z jakiej okoliczności wywnioskować, dlaczego zostali? Nie pojmuję, czemu zaraz nie opuścili tego miejsca.
— Ja także nie; ale nie zdołałem się dowiedzieć niczego.
— Muszę cię pochwalić, Halefie, że udało ci się podejść ku nam niepostrzeżenie tak blizko. Z czego wnosiłeś, że będę tu właśnie?
— Znam twój sposób, zihdi; szukasz sobie zawsze
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/93
Ta strona została skorygowana.
— 79 —