Pomówił kilka słów ze strażnikiem i poszedł ku obozowi. Udałem się znowu za nim z przeświadczeniem, że w dalszym promieniu od obozu nie spotkam nikogo. Mogłem się więc puścić w bezpośrednie pobliże nieprzyjaciela.
Po starannem i powolnem zbadaniu naliczyłem szesnaście szałasów, które tworzyły pod drzewami rodzaj półkola. W największym mieszkał widocznie szejk Gazal Gaboya, gdyż szczyt jego zdobiła chusta turbanu. Stał w samym środku półkola tak, że bardzo łatwo mogłem się do niego zbliżyć; obok szałasu szejka stał drugi, w którym znajdowali się jeńcy, gdyż siedzieli przed nim dwaj Kurdowie ze strzelbami na ramieniu.
Teraz mogłem już wrócić do Halefa. Był jeszcze na drzewie i zlazł dopiero teraz. Wyłuszczyłem mu mój, co prawda, zuchwały plan oswobodzenia Hadedihnów, poczem ukryliśmy się w miejscu, z którego mogliśmy objąć wzrokiem całą drogę. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy rozpoczęcia działania. Takie oczekiwanie ma w sobie zawsze coś podniecającego i trawiącego, gdy przeciwnie chwila czynu chłodzi nerwy i uspokaja.
Tak upłynęły ze dwie godziny. Wtem ujrzeliśmy zbliżającego się z dołu jeźdźca.
— Ten pewnie doniesie o przybyciu drugiego oddziału — rzekł Halef.
— Może być. Czy widziałeś ten wysoki dąb powyżej wgłębienia, w którem się konie znajdują?
— Tak, zihdi.
— Zakradnij się teraz tam i czekaj na mnie. Muszę usłyszeć, co opowie ten jeździec. Masz tu Dojana; nie potrzeba mi go w tej chwili. Weź także strzelby ze sobą!
Halef wziął psa i strzelby i oddalił się, ja zaś pośpieszyłem ku namiotowi szejka, aby usłyszeć, o czem będą mówili. Zaledwie umieściłem się za drzewem, przycwałował jeździec i zeskoczył z konia.
— Gdzie szejk? — zapytał.
— Tam, w namiocie!
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/99
Ta strona została skorygowana.
— 85 —