Sądzę jednak, że wybór odpowiedni. Któż go tam zawiezie?
— Ja — odrzekł Sternau.
— Ty? Musisz w takim razie wziąć urlop.
— Rozporządzam swoja osobą; mogę przyjść i odejść, kiedy mi się podoba.
— Ale Juarez odczuje twój brak.
— Nie powie ani słowa. W głębi duszy będzie się cieszył, że mu nie powiedziałem, dokąd jadę.
— Co? Sądzisz, że przeczuwa...
— Juarez jest mądrzejszy i bardziej ludzki, niż ci się wydaje.
— A jeżeli Velez lub Escobedo zwąchają pismo nosem i trafią na ślady?
— Wtedy cesarz będzie się mógł schronić w tej części pieczary skarbu królewskiego, której tajemnicę udało się zachować dotychczas. Tam nikt go nie znajdzie.
— Mówiłeś już o tem z Bawolem Czołem?
— Owszem. Oświadczył, że wraz z Niedźwiedziem Sercem zaprowadzi tam chętnie mnie i cesarza.
— Co? Przecież obydwaj walczą przeciw Maksymiljanowi!
— Dopóki jest cesarzem. Zwykłego śmiertelnika będą w myśl mego polecenia ochraniać i bronić.
— To ciekawe! — rzekł Kurt ze zdumieniem. — Cóż się stanie z jeńcami w Santa Jaga, gdy odjedziesz?
— Wrócę przecież. Zresztą, możesz się w tej sprawie zdać w zupełności na Juareza.
Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.
100