Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

wpływem niesłychanego pędu konia, zwierzę nie pada nawznak...“ — — —
Po Camino Real, czyli po szosie królewskiej, prowadzącej z Sayula przez góry, które są przedłużeniem Sierra de Nayarit, jechali trzej jeźdźcy. Widać było, że przebyli bardzo ciężkie tarapaty. Konie mieli zmęczone i wyczerpane. Szły wolno, potykały się o głębokie szczeliny i niezliczone odłamki, lawy, które pokrywały drogę. Tak wyglądał trakt „królewski“. Wokoło nie było żadnej niemal roślinności. Rosły tylko yuccasy o grubych pniach oraz gęste krzaki opopanaxu, wznoszące się na dwa, trzy metry ponad ziemią. Kwiaty opopanaxu wydzielały cudowny zapach. Woń ta była jedyną pociechą dla jeźdźców, słońce bowiem prażyło piekielnie, a grunt, po którym stąpały konie, był rozpaloną ławą. Nic więc dziwnego, że jeźdźcy jechali w milczeniu, z niezadowolonemi minami.
Zdawało się, że smutny i zrozpaczony jest nawet chart, wlokący się za jeźdźcami. Tak przynajmniej wnosić było można po spuszczonym ogonie i sennym wyrazie oczu.
Droga się ciągle wspinała. Gdyby nie upał, nie dręczyłaby naszych podróżników, gdyż wzniesienie było łagodne. Z powodu jednak nieznośnego gorąca zwierzęta, objuczone jeźdźcami, wlokły się żółwim krokiem.
— Święty Jacobo de Compostella! — mruknął jeden z jeźdźców i zatrzymał konia. — Jeżeli tak pójdzie dalej, nie dogonimy ich przed Manzanillo. Niech djabli porwą ten upał i Camino Real! Ciekawa rzecz, jak wyglądają w tym błogosławionym kraju zwyczajne dro-

10