Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

że rezygnuje z tej łaski. Cesarz postanowił skorzystać ze sposobności i przemówić po raz ostatni. Rzekł więc głosem pewnym, donośnym:
— Umieram za słuszną sprawę — za wolność i niezależność Meksyku! Oby krew moja odwróciła na zawsze nieszczęście od mego kraju. Niech żyje Meksyk!
Słowom tym nikt nie zaprzeczył, czuć jednak było, że padają w próżnię.
Zbliżyły się trzy grupy żołnierzy, każda złożona z pięciu ludzi i dwóch podoficerów. Żołnierze przystanęli przed skazańcami w odległości trzech kroków.
Cesarz skinął na sierżanta, prowadzącego żołnierzy, i wyciągnął garść złotych monet.
— Dajcie to po mojej śmierci żołnierzom. Powiedzcie im, aby celowali prosto w piersi. Niech trafią w serce!
Sierżant i cesarz cofnęli się o kilka kroków. Żołnierze przyłożyli karabiny do ramienia. Miramon zachwiał się pod krzyżem. Cesarz objął Mejię. Wzruszony do głębi generał, odpowiedział coś, czego nikt nie usłyszał. Potem skrzyżował ręce na piersi, mężnie oczekując egzekucji.
Biskup podszedł do Maksymiljana.
— Najjaśniejszy Panie, złóż na mem czole pocałunek zapomnienia. Niechaj będzie dowodem, że przebaczyłeś ludowi swemu i krajowi!
Maksymiljan pozwolił, aby biskup objął go i uca-

122