Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Hm. Może ma pan rację. Pragnął śmierci.
— Nie powinny więc trapić nas wyrzuty. Nie mamy tutaj już nic do roboty. Chciałem tylko usłyszeć te okropne strzały. Byłem świadkiem jednej z największych tragedyj historycznych. Teraz mogę opuścić Queretaro.
— Bez pożegnania, bez prośby o urlop?
— Nie jestem zależny od Escobeda.
— Gdzież się udamy?
— Do Juareza. Niech pan pojedzie do doktora Sternaua. Proszę go uprzedzić, aby na mnie czekał.
Następnego ranka Sternau, Kurt, André oraz obydwaj wodzowie indjańscy jechali konno do San Luis Potosi. Gdy mijali Guanajuato, mały André zatrzymał konia.
— Ah, moi panowie, czy znacie tego konia? — wskazał na osiodłanego konia, stojącego przed ventą.
— To wierzchowiec Czarnego Gerarda — rzekł Sternau ze zdumieniem. — Wejdźmy do środka!
Gerard już ich zauważył i wyszedł przed dom. Opowiedział, że był w Santa Jaga i teraz szukał ich, chcąc donieść o ucieczce Landoli i Gasparina Corteja i o wypadkach nad Czarciem Źródłem. Sternau był z tej nowiny bardzo niezadowolony, gdyż obecność Landoli i Corteja bezwątpienia ułatwiłaby proces. Cóż można było jednak poradzić?
Gdy mały nasz oddział, do którego przyłączył się również Gerard, dotarł do Potosi, Sternau udał się na-

126