Jechali odtąd w nieco lepszym nastroju. Ale ciężką próbę cierpliwości mieli przetrwać. Słońce wschodziło coraz wyżej ponad góry, stan drogi bardziej był opłakany. Zdawało się, że każda z gór obok której przebywali, jest wygasłym wulkanem. Wszędzie widać było zimne kratery i odłamki lawy.
Nagle góry rozstąpiły się, ukazując oczom jeźdźców szeroką dolinę, a pośrodku wioskę. Nieliczne domki, jak również mury, otaczające mizerne pola kukurydzowe, zbudowane były z bloków lawy. Jadąc po szosie, dotarli nasi jeźdźcy przed budynek, który się tem różnił od innych, że nad dziurą, tworzącą wejście umieszczona była tablica. Widniał na niej wypisany pastą do butów napis:
Dolores znaczy po hiszpańsku nietylko imię kobiece, lecz również boleść.
Gospodarz, który był, zdaje się, kpiarzem, nie mógł znaleźć dla swego établissement lepszej nazwy, niż przytułek boleści. Była to najsmutniejsza nora, jaką nasza trójka kiedykolwiek w życiu spotkała. — Na wołania zjawił się szczupły jegomość, ubrany tylko w spodnie, i podejrzliwie zerknął na przybyszów.
— Buenos dias, sennor! — rzekł amerykański strzelec. — Czy można dostać coś dobrego do zjedzenia?
— Dlaczego nie? Jeżeli zapłacicie...
— To się rozumie samo przez się! Chcielibyśmy