Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówią, że jest nie do zdobycia.
— Dziś już nie. Wkrótce wmaszeruje doń Escobedo i da krwawą odpowiedź na dekret cesarza.
— Czyż niema ratunku?
— Jest. Bohaterska śmierć z bronią w ręku.
Pah! — rzekł Lopez z uśmiechem. — Śmierć za cesarza musi być rzeczą piękną, ale piękniejsze jeszcze jest życie.
— Ma pan rację — rzekł Miramon po namyśle. — Zwłaszcza dla nas śmierć byłaby okropnością. Oznaczałaby bowiem kres wszystkich zdobyczy, nadziei, planów i marzeń, które snuliśmy i budowali od dziesiątków lat. Nie chcę, nie mogę umrzeć z myślą, że ten Indjanin Juarez zostanie znowu prezydentem Meksyku, że znowu czcić go będą i wielbić!
— Musimy znaleźć jakiś ratunek, jakieś wyjście.
— Jest jedno wyjście... Ale trudno mówić o niem z samym sobą, cóż dopiero z kimś innym.
— Nie mogę się dowiedzieć, co to za wyjście?
— Owszem, ale musi pan zaniemówić.
— Już jestem niemy.
— Dobrze. Ufam panu... Zastanówmy się nad położeniem cesarza.
— Jest zgubiony. Wydając dekret, podpisał na siebie wyrok śmierci, który zostanie bezwzględnie wykonany.
— A więc nasze poświęcenie nic już nie pomoże.
Ah! Uważa więc sennor, że zamiast bronić cesarza, byłoby bardziej wskazane —  — zostawić go losowi?

40