Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

jakiejś minuty wyrosło przed nim znienacka, jakby z pod ziemi, pięć lub sześć postaci. Jedna zapytała:
— Coście wy za jeden?
— Odpowiem na to zastępcy koronela. Zaprowadźcie mnie do niego!
Kurta ujęło kilka rąk i pociągnęło za sobą. Nie Opierał się. Tuż przy brzegu lasu zatrzymano się przed grupką mężczyzn.
— Oto jest, panie majorze, — rzekł przewodnik.
Major odparł chrapliwym głosem:
— Trzymajcie go mocno! Czy ma broń przy sobie?
— Nie pytaliśmy jeszcze o to.
— Jesteście głupcami! Zrewidować go!
Po dokładnej rewizji znaleziono tylko rakietę. Porucznik zameldował:
— Naprawdę nie ma broni. Ale trzyma w ręku oryginalny przedmiot.
— Cóż to jest? — zapytał major.
— Rakieta — objaśnił Kurt.
— Do licha, rakieta? Do czego wam potrzebna?
— Wytłumaczę, skoro mi pozwolicie mówić.
— O nie, kochanku, odbierzemy ci rakietę przed rozmówką! To niebezpieczny przedmiot. Związać go!
Odebrano Kurtowi rakietę.
— Pozwolę się związać, — rzekł — mimo iż krępowanie parlamentarjuszy sprzeciwia się prawom międzynarodowym.

67