Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

doręczenia wojennych rozkazów. Nie będziecie korzystali ze swobody ruchów.
Zbliżał się ranek, choć było jeszcze ciemno. Kurt widział pałające oczy lekarza — oczy dzikiego kota, każdej chwili gotowego do skoku.
Szpieg ciągnął dalej pokornym tonem:
— Oceniacie mnie fałszywie. Sądziłem, ze się zasłużę cesarzowi.
— Co do mnie, chciałbym w to wierzyć, ale nam wrażenie, że druga strona nie zechce uznać tych waszych uczuć. A więc, jesteście wiernym zwolennikiem cesarza?
— Tak. Wyznając to panu, zwolennikowi Juareza, daję dowód, że nie jestem tchórzliwym szpiegiem.
Oczy lekarza zabłysły przy tych słowach dziwnie groźnym blaskiem. Opanował się w jednej chwili, lecz Kurt zauważył to spojrzenie.
— Co za błysk! — pomyślał. — Ten Flores musi być złym, niebezpiecznym człowiekiem. — —
Nareszcie nastał ranek. Ruszono z jeńcami w kierunku Queretara. Zwycięzcy zajęli się oczywiście końmi zwyciężonych.
Szli w ładzie i spokoju, aż dotarli do kotliny; lewy jej, górzysty brzeg pokryty był gęstemi zaroślami.
Lekarz się wściekał, że mu nie pozwolono przyłączyć się do jeźdźców-oficerów, którym pozostawiono konie. Przy świetle poranku, rozpraszającym wiele iluzyj, widział swój los w mniej różowych barwach, niż w ciemnościach nocy.
— Zaprowadzą mnie zapewne, do kwatery głów-

76