Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

nia, przywiązał do brzegu urwiska i podążył nadół. Na dole skulił się i cały zamienił w słuch.
Po niedługiej chwili usłyszał zbliżające się kroki. Ktoś chrząkał — w miarę zbliżania się coraz głośniej — i sapał jak miech kowalski. Po upływie kilku sekund rozsunęły się gałęzie i stanął wśród nich Flores, usiłujący przedrzeć się dalej. Zaledwie kilka kroków dzieliło go od właściwego lasu. Skoro doń dotrze, będzie uratowany!
Kurt wyrósł przed nim jakby z pod ziemi.
Dzieńdobry, sennor, — rzekł z uśmiechem. — Dokądże śpieszycie o tak wczesnej porze?
Hilario znieruchomiał. Obecność oficera wydała mu się zrządzeniem czarów. Był przecież przekonany, że wszystkich wyprzedził...
— Przekleństwo! — krzyknął wreszcie i skoczył wbok, aby dotrzeć do brzegu kotliny.
— Stać! — zawołał Kurt. — Albo strzelę!
Po tych słowach wyciągnął rewolwer.
— Strzelaj, psie! — zawołał Flores-Hilario.
Natężywszy wszystkie siły, skoczył wgórę w nadziei, że niezbyt pewna kula rewolwerowa nie trafi. Za minutę dotrze do brzegu lasu...
Kurt zmienił decyzję: — A może lepiej będzie schwytać tego człowieka żywcem?
W jednej chwili zdjął lasso i splótł pętlę. Podniósł rękę. Coś gwizdnęło, zaszumiało, zakręciło się — i pętla spadła na ofiarę.
— Do stu tysięcy djabłów! — jęknął lekarz.
Mijał właśnie brzeg kotliny, przekonany, że już ocalał. Nagle coś chwyciło go za ramiona — — spadł

78