niejsza jednak, nie udało wam się wymordować mieszkańców hacjendy. Nikt nie wypił ani kropli odwaru z liścia śmierci — odwaru, który wleliście do kotła.
Nawet na siły krzepkiego starca tego już było za wiele. Patrzył na Kurta osłupiałym wzrokiem. Wymieniano imiona, opowiadano o faktach, które ukrywał w najgłębszej tajemnicy. Czuł, że jest zgubiony, lecz próbował usprawiedliwiać się jeszcze.
— Nic nie rozumiem — skrzeczał — nic...
— Naprawdę nic, łotrze? — rozległo się z za drzwi.
Na progu zjawiła się wysoka postać Sternaua. Hilario zaczął bić dokoła rękami, jęcząc:
— Ster — Ster — Ster — er — Nie mógł wykrztusić do końca nazwiska doktora. Bełkotał coś niezrozumiale. Podniósłszy ręce, chwiał się przez jakiś czas to w jedną, to w drugą stronę, wreszcie zwalił się jak podcięty snop. Z ust potoczyła się piana.
Kurt odwrócił się. Sternau ukląkł, aby zbadać starca. Po chwili wstał i rzekł:
— Sąd niepotrzebny. Bóg go już sądził.
— Ah! Nie żyje?
— Nie umarł jeszcze.
— Czy można go uleczyć?
— Nie. Zginie wśród straszliwych bólów, nie tracąc do ostatniej chwili przytomności.
— Okropność!
— Będę czuwać nad nim, choć niema nadziei, aby mógł jeszcze przemówić.
Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.
85