leżały przed nim. Widzieliśmy wrzeźbionych z drzewa czarach stosy krajowych i zagranicznych monet srebrnych i złotych, a złożone wachlarze połyskiwały masą szlifowanych i nieszlifowanych drugich kamieni. Znajdowały się tu także pierścienie, łańcuchy, naszyjniki, branzolety oraz mnóstwo innych ozdób. Skrzynia mieściła w sobie skarb, rzeczywisty skarb! A gdy usunąłem kilka wachlarzy, ujrzałem pod niemi drogocenne pistolety i sztylety, które wypełniały spodnią część skrzyni. Obok zaś tego wszystkiego znajdowały się dwie księgi. Otworzyłem je. Któżby to mógł pomyśleć! Były to księgi handlowe, latami sięgające w daleką przeszłość, które zawierały dokładny spis przychodów i rozchodów tego dziwnego interesu. To doprawdy było zdumiewające!
— Maszallah! — krzyknął wreszcie Halef. — Rozum mój milczy! Sihdi, stuknij mnie w żebra, ażeby go wprawić w normalny ruch.
— Jakżeż, więc on u ciebie znajduje się między żebrami?
— Gdzie tkwi, nie mogę w tej chwili wiedzieć; czuję jedynie, że jest tam, gdzie być nie powinien. Ile pieniędzy! Jaka wspaniałość kamieni! Nie jestem dżohardżi[1], nie mogę więc