tylko zwierzęcego, ale wprost bydlęcego wyrazu; miałem przed sobą nie człowieka, lecz niewymownie niską, podłą kreaturę, którą należało odpowiednio do tego potraktować.
— Wal go, Halefie, aż nie zamilknie! — krzyknąłem oburzony. — Wal go, gdziekolwiek trafisz!
— Hamdulillah! — odrzekł Hadżi. — Wreszcie, sihdi, wreszcie dochodzisz do rozumu! Twój rozkaz napełnia mnie nieziemską rozkoszą. Z największą przyjemnością cię usłucham! Tak mu przetnę nić jego mowy, że okruchy słów rozlecą się na wsze strony i nie będzie mógł ich odnaleźć nawet przy pomocy najsilniejszej naddara.[1]
Zaledwie wypowiedział te słowa, uderzenia jego już tak silnie i gęsto padały, że bity, zamiast wydawania okrzyków gniewu, jęczał z bólu; mimo to Halef wpierw nie zaprzestał, aż jęki nie ustały. Następnie spytał mnie, głaszcząc miłośnie harap:
— Mamże zakończyć na tych przekonywujących argumentach, czy też nie?
— Wystarczy!
- ↑ Szkło powiększające, lupa.