Strona:Karol May - Zwycięzcy.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

cię już uważał za swego chabiba[1], lecz za dżellda[2], który nie może mieć miejsca w mem sercu a pozostaje zaledwie czemś dla mych oczu, mianowicie nieczułem narzędziem prawa. Idę!
Odwróciłem się od niego.
— Dokąd, sihdi? — spytał szybko, podążając za mną i ująwszy mnie za ramię.
— Chcę odszukać trupy zamordowanych. To jest zadanie pietyzmu, a nie robota katowska.
— Zabierz mnie ze sobą! Musimy pokazać Sefirowi i Ghazaiom, że nam nie trzeba ich wskazówek, lecz jesteśmy sami tak mądrzy, by się dowiedzieć, czego pragniemy. Spójrz! Zatykam swój harap za pas, zrzekając się tem samem wymalowania Persowi świadectwa jego nikczemności na grzbiecie. Dotychczasowy kol-agasi a obecny bimbaszi sam już będzie miał staranie o to, ażeby Sefirowi nie dostało się mniej, niż trzeba.
— Słusznie! — pochwaliłem go. — Teraz jesteś tym, kim być powinieneś.

— Kim?

  1. Przyjaciel.
  2. Kat.
52