zaduchu. Przelazłem przez trupy, gdyż nie było wolnego miejsca obok, i udałem się na dalsze poszukiwania.
Znalazłem się teraz w wielkim pospólnym grobie. Kości ludzkie, czaszki i nawet szkielety całe leżały pomieszane. Za każdym krokiem nogi moje stąpały po szczątkach ludzkich. Zawróciłem szybciej, aniżeli szedłem naprzód. Zatem Ghazai-Beduini zawozili tutaj wszystkich pomordowanych przez się ludzi, aby ukryć ślady swoich zbrodni! Ogarnęła mnie wściekłość; postanowiłem spełnić pogróżkę Halefa.
Mój przyjaciel oczekiwał mnie z niecierpliwością u wylotu kanału. Ujrzawszy mnie, wykrzyknął przerażony:
— Jak ty wyglądasz, sihdi?!Jesteś blady, jak trup, pomimo swojej ogorzałej cery. Czyś znalazł zamordowanych?
— Znalazłem.
— I takeś się zląkł kilku nieboszczyków?
— Ja, bać się?! Nie zaznałem jeszcze strachu przed żywymi, tem bardziej chyba nie zląkłbym się nieszczęśliwych umarlaków. Lecz ten straszny zapach trupi przyprawił mnie o mdłości.
— Cóżeś tam ujrzał, opowiedz!
Strona:Karol May - Zwycięzcy.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
58