Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

której rozmawialiśmy, dopóki nie zgasło światło ostatniej lampy. Wówczas udano się na spoczynek. Wyciągnęliśmy się obydwaj z Halefem wygodnie na trawie.
— Sihdi, — rzekł hadżi — musisz iść ze mną do Hanneh, najsłodszej z kobiet, i tak do niej przemówić, jak dzisiaj do tych chrześcijan. Niech pozna Marryam, która jest Umm kaddis el Muchallis — świętą matką Zbawiciela. Czy zechcesz?
— Tak. Wracając stąd teraz, wstąpię do waszych namiotów.
Mały Halef, uradowany przyrzeczeniem, otulił się kocem i zamknął oczy. Mnie jednak sen odbiegał z powiek. Różnorodne myśli nasuwały mi się do głowy, refleksje wydarzeń dzisiejszych kłębiły się pod czaszką. Zasnąć zdołałem dopiero nad ranem...
Pomimo to obudziłem się wcześnie. Po modlitwie napiliśmy się kawy i przygotowali do wyruszenia. Obsypano nas gradem pytań i proszono serdecznie, abyśmy pozostali. Powtórzyłem zapewnienie, że powrócę we właściwym czasie, i raz jeszcze nakazałem, aby natychmiast opuścili dolinę. Pożegnałem się i ruszyliśmy z zapasem żywności, wystarczającym co najmniej na cztery dni. Salib chciał nas odprowadzić wraz z kilkoma ze swoich, lecz wyperswadowałem mu bezcelowość tego zamiaru.
Droga prowadziła w góry w kierunku połu--

113