Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

szą drogę. Przebyliśmy już góry Tura-Ghara, okolicę Dżebel Hair, i znajdowaliśmy się niedaleko rzeki Akra. Trop szyitów pochodził w tem miejscu z przed dwóch godzin zaledwie. Ruszyliśmy dalej z tą samą szybkością i chcieliśmy właśnie skręcić wbok, gdy zatrzymałem nagle ogiera.
— Co się stało, sihdi? — zapytał Halef.
— Szyici są przed nami.
— Co czynią?
— Obozują na skraju lasu. Zejdź z konia i potrzymaj mojego! Muszę poznać ich zamiary. Zdaje mi się, że wróg jest wpobliżu.
Zsiadłem z konia, oddałem Halefowi obydwie strzelby i skierowałem się do lasu. Z łatwością skradałem się za plecami szyitów, poczem przyległem, aby podpełznąć pod sam obóz. Każdy krzak służył mi za osłonę. Dostałem się do rzadkich zarośli, za któremi mężni wyznawcy Fatymy obozowali. Przysunąłem się tak blisko, że mogłem łatwo dotknąć ich ubrań. Konie pasły się przed krzakami na nieosłoniętem miejscu. Jakaż nieostrożność! Gdyby przypadkowo nadszedł któryś z Kurdów, ujrzałby zwierzęta odrazu. Czcicielom Fatymy, jak widać, nie dano rozumu. Trafnie to określił Halef.
Rozmawiali ze sobą głośno. Usłyszałem:
— A więc tylko pół godziny drogi dzieli nas od kurdyjskiego obozu? Czy Szir Saffi potrafi go znaleźć?

115